sobota, 17 stycznia 2015

More Uncivil Rozdział 30

Uwaga: jest to ostatnio rozdział Uncivil. 
Proszę przeczytać notkę pod rozdziałem.


"Jeden pocałunek mężczyzny może złamać całe życie kobiety"


Ogień palący się w kominku, przyjemnie grzał moje zmarznięte ciało. Siedziałam na podłodze i trzymając dłonie przy palenisku, ocieplałam je. 
Minęło kilka godzin, od kiedy z Louisem wylądowaliśmy na Alasce. Byłam na tyle zmęczona, że pozwoliłam zanieść się do podstawionego Jeepa i zawieść do tej znajdującej się na uboczu chatki. Zewsząd otaczał nas las oraz drobne pagórki obsypane śniegiem. Myślę, że to miejsce zapewniało nam bezpieczeństwo, którego potrzebowaliśmy, ale na pewno nie chciałam zagrzać tu miejsca na dłużej niż było to konieczne. Podczas tej długiej, nieprzespanej nocy doszłam do wniosku, że może tak miało być i chociaż trudno w to uwierzyć pogodziłam się ze swoim losem. Musiałam zaakceptować fakt, że moje życie już nigdy nie będzie takie samo, a przez następne lata będę się ukrywać. Moja rodziny, bliscy i przyjaciele myślą, że z desperacji skoczyłam do rwącej rzeki Hudson. Już dawno przestałam zadręczać się obrazami załamanych rodziców. Myślę, że gdyby, ciągle o tym myślała, skończyłoby się to prawdziwym samobójstwem.
Alaska była naprawdę zimna, dlatego jeszcze nie zdecydowałam się wyjść na zewnątrz. Było mi wygodnie w środku, z moim przyjacielem kominkiem.
- Jak oceniasz Alaskę? - zapytał Louis, który od dłuższego czasu wpatrywał się uparcie w tył mojej głowy.
- Podobała mi się bardziej, kiedy oglądałam Kudłaty Zaprzęg - warknęłam.
Dalej nie wybaczyłam mu, że bez mojej zgody uprowadził mnie drugi raz i sfingował to cholerne samobójstwo. Gdzieś wewnątrz wiedziałam, że postąpił dobrze, ale bolało mnie, że w całym swoim życiu nawet raz nie zdecydowałam sama o sobie. 
- Jeśli dalej ci zimno, zawsze możesz się przytulić - zaproponował z ledwo dostrzegalnym uśmieszkiem.
- Nie, dziękuję.
Westchnął i usiadł koło mnie. Nasze biodra stykały się, a to wywoływało niechciane poczucie bezpieczeństwa.
- Evie - mruknął zanurzając twarz w moich włosach.
Czułam jego oddech na swojej szyi, kiedy smyrał mnie nosem po linii szczęki. Był tak delikatny, że nie przypominał samego siebie. Nie to, żebym narzekała, bo naprawdę wolę, kiedy mnie całuję, niż kiedy uderza pięścią w twarz, ale ciągle nie mogę przyzwyczaić się do jego przemiany. Tym bardziej, że wiem, że to ja jestem powodem, dla którego wilk przeistoczył się w owce.
- Lubię, kiedy zgrywasz niedostępną.
Pocałował mnie w brodę, a następnie szyję. Coraz trudniej było mi zachować spokój. Próbowałam nie dać po sobie poznać, ile znaczą te jego drobne całusy.
Mury obronne pękły w momencie, w którym chwycił moją dłoń i zamknął ją w żelaznym uścisku. Westchnęłam, a on uznał to za zgodę. Ułożył mnie na plecach i już wiedziałam, że miał ochotę wziąć mnie na podłodze. 
Jego dłoń wsunęła mi się pod bluzkę i powoli gładził talię oraz żebra. Swoim kolanem rozdzielił moje nogi. Wpiłam się w jego wargi. Kochałam go całować. Kochałam być blisko niego.
Pośpiesznie ściągnęłam z niego koszulkę, która upadła obok. Nasze ciała były tak blisko siebie.
- Kocham cię - rzekłam, przerywając pocałunek.
Louis na chwilę spowolnił swoje ruchy i spojrzał mi w oczy. Wiedziałam, że właśnie rozgrywa walkę z samym sobą. Podejrzewałam, że jeszcze nigdy nie zwierzał się ze swoich uczuć, dlatego obawiałam się, że swoim wyznaniem trafiłam w słaby punkt.
Wsunął dłoń pod moje ciało i wziął mnie na ręce. Jego mięśnie napięły się pod moim ciężarem. 
- Ja ciebie też, skarbie - rzekł i ułożył mnie na ziemi. 
Już po chwili zbliżyliśmy się jak nigdy.

***
~Louis~


Włożyłem pistolet za pasek przy jeansach i narzuciłem na siebie czarną, wojskową kurtkę. Szybko spojrzałem na Evie, która spała jak zabita na naszym podwójnym łóżku. Jej głowa spokojnie spoczywała na poduszce, a nagie ciało okrywała kołdra. Pragnąłem rozebrać się i dołączyć do niej, objąć ją na tyle mocno, aby czuć każde bicie serca i każdy oddech. Boże, ale tego chciałem.
Musiałem naprawdę długo z sobą walczyć, ale lata praktyki nauczyły mnie, że obowiązki są ważniejsze od przyjemności, dlatego i tym razem nie uległem swoim pożądaniom. Miałem sprawę do załatwienia i musiałem się tego trzymać.
Jeszcze raz omiotłem spojrzeniem dom i upewniłem się, że wszystko jest w porządku. Jak mawiał mój chory ojczulek - ostrożności nigdy dość. Dlatego nigdy nie rozstaje się ze swoją bronią, kiedy nie czuję jej zimna przy sobie, ogarnia mnie niepokój i frustracja. Jesteśmy jak kowboj i jego kapelusz, czy coś takiego. 
Obróciłem się i wyszedłem, zamykając za sobą drzwi. Pogoda byłą jak zwykle beznadziejna. Zimno i wysoka warstwa śniegu. Przebrnąłem przez nią, dziękując Bogu, że w garażu stoi nowy Jeep, który jest idealny na takie warunki. Bynajmniej tak mówią, a jeśli się mylą, to nakopię im do dupy. 
Auto odpaliło za pierwszym razem, więc czym prędzej ruszyłem do miasta. Miejsca, w którym nikt nie będzie patrzył na mnie z paniką w oczach. Myślę, że jeszcze za tym zatęsknię. Moment, w którym twoja spluwa spoczywa na czyjejś skroni, a ty patrzysz ofierze w oczy i jedyne co widzisz to strach. Strach wymieszany z błaganiem o łaskę, o wybaczenie, wolność. Zawsze doprowadzało mnie to do furii. Gardziłem mięczakami, którzy w ostatniej minucie swojego życia kajali się przede mną, łudząc się, że robi to na mnie wrażenie. Mylili się, bo ich reakcja tylko niepotrzebnie mnie napędzała, kończąc się tym, że ich śmierć była dla mnie przyjemnością. 
To wszystko się skończyło.
Evie mnie zmieniła.
Może dalej lubię mieć nad wszystkim kontrolę i czuć władzę, ale od kiedy pojawiła się w moim życiu, jestem inny. 
Kiedyś strzeliłbym od razu, teraz patrzę na człowieka i zastanawiam się czy ma rodzinę, czy jego dzieci czekają w domu na powrót taty i czy żona gotuje mu domowe posiłki. 
A potem przypominam sobie, że przecież wisi mi za towar, który mu wydałem i strzelam, bo nikt nie chciałby ojca ćpuna i złodzieja. 
Przerwałem swoje przemyślenia dopiero wtedy, kiedy zatrzymałem się pod sklepikiem "Alaska". Oryginalna nazwa, nie powiem. 
Wszedłem do środka, a dzwonek przy drzwiach wydał z siebie brzmienie, informując sprzedawce o nowym kliencie. Był to mężczyzna koło pięćdziesiątki z dużym piwnym brzuchem i znikomą ilością włosów na głowie. Uśmiechnął się słabo, ale potem wrócił do oglądania meczu piłki nożnej. Rozejrzałem się uważnie. Otaczały mnie stojaki z tandetnymi pamiątkami. Na każdej pierdółce widniał napis "Alaska to mój raj!" albo "Nie ma jak na Alasce!". Doprawdy, jakby ta cała masa białego gówna na zewnątrz miała kogoś zachęcić. Wreszcie dostrzegłem półkę z pocztówkami, znajdującą się zaraz obok kasy. Ruszyłem do niej pewnym krokiem i wybrałem pierwszą lepszą z brzegu. Nawet nie wiem co było na niej przedstawione. Zresztą co to kogo interesuje, każda pocztówka to marne zdjęcie przerobione w photoshopie na bajeczną krainę. 
- Ma pan długopis? - spytałem, siląc się na uprzejmy ton.
- Gdzieś tu był...
Schylił się pod ladę i rozglądał się za długopisem, jakby był igłą w stogu siana. 
- Mam! - krzyknął po chwili i wręczył mi plastikowe gówno. 
- Dzięki - odrzekłem.
Przez dłuższy czas po prostu wpatrywałem się w kartkę, ale w końcu wziąłem się w garść i na odpowiedniej stronie nakreśliłem zwykłe  "OK". Poniżej dopisałem tylko jedną literę - E.
Zatrzymałem rękę nad skrzynką pocztową.
Może to co robiłem, nie było dobrym posunięciem. Co ja gadam. To na pewno nie było dobre, bezpieczne i racjonalne. Miałem wątpliwości, czy w ogóle chcę to zrobić, ale potem przypomniałem sobie smutne oczy Evie, kiedy zdawała sobie sprawę, że już nigdy nie zobaczy swoich bliskich. Dobrze, że sam nie miałem takich problemów. 
Pieprzyć to. Wrzuciłem kartkę do skrzynki i opuściłem sklep. Wiedziałem, że to niewiele, ale tylko tyle mogłem zrobić. Dać znak jej rodzicom, że nie jest tak, jak myślą. Evie nie musi o tym wiedzieć.

*kilka dni później; Londyn*

Connie Martin wpatrywała się w swój ogródek przez mała szparkę w roletach. Cały trawnik okupowali reporterzy z kamerami, którzy tylko czekali, aż domownicy wyjdą za drzwi, aby obsypać ich setkami pytań o nieżyjącej córce. 
Kobieta poczuła nagły przypływ złości.
- Niech oni znikają sprzed mojego domu - rzekła twardo, obracając się w stronę swojego męża.
- Próbowałem ich przegonić, ale za każdym razem wracają - skrucha malowała się na jego twarz. - Nie mogę nic zrobić, kochanie.
- Nie możesz nic zrobić?! Jesteś policjantem, czy nie?! - jej krzyk rozniósł się echem po domu.
Szczupłym palcem wskazywała na mundur wiszący w szafie. Odznaka do czegoś przecież zobowiązuje.
- Niech twój mundur do czegoś się przyda! Do tej pory przynosił nam same nieszczęścia, w końcu to przez niego uprowadzili naszą córkę!
Jego twarz stężała, a ona automatycznie pożałowała swoich słów. W głębi serca czuła, że to nie wina męża. Skąd mógł wiedzieć, że wykonując swoje obowiązki, po latach przyjdzie mu za to zapłacić. Poczuła, jak opuszcza ją cała siła. Miała ochotę opaść na kolana i płakać do końca świata.
- Przepraszam, Byron, tak strasznie przepraszam. Wcale tak nie myślę, ja musiałam... - jej głos się załamał.
Byron podbiegł do niej i przytulił jej głowę do swojej piersi, chcąc bronić ją przed wszystkimi zdarzeniami, jakie miały miejsce.
- Wiem, musiałaś to z siebie wyrzucić. Nie mam ci tego za złe, kochanie, ale wydaje mi się, że musisz się położyć. 
Zaprowadził ją na kanapę. Pod jej stopy włożył poduszkę i spytał czy niczego więcej nie potrzebuje.
- Chcę moją córkę z powrotem - kilka łez spłynęło po jej policzku.
Mężczyzna westchnął i podniósł się z klęczek. On też nie umiał pogodzić się z sytuacją. W jednej chwili stracił jedyną córkę i małą część żony, która, jak się spodziewał, już nigdy nie wróci. 
Connie nagle podniosła się, jakby przypomniała sobie o czymś naprawdę istotnym.
- Nie sprawdziłam poczty, a czekamy na papiery ze szkoły Evie. Zaraz wrócę.
Stanęła przed lustrem i wygładziła czarną sukienkę sięgającą do kolan. Nie dało się ukryć, że w ostatnich dniach sporo schudła, dlatego materiał nie opinał się na jej krągłościach jak dawniej, lecz luźno zwisał po bokach. Westchnęła i obróciła wzrok. Nie mogła znieść myśli, że ona żyje, a córka, która miała przed sobą całe życie, już nie.
Aby zbyt długo nie stać przy reporterach, chwyciła plik poczty i postanowiła, że sprawdzi go dopiero w domu. Telewizor w salonie był włączony, dlatego aby nie przeszkadzać mężowi, usiadła w kuchni przy wyspie. Odrzucała na bok wszystkie listy z kondolencjami, ponieważ odpisywanie na nie było zadaniem Byrona. Już miała wstać, kiedy w jej oczy rzuciła się pocztówka, zmarszczyła czoło ze zdziwienia. Nie przypominała sobie, aby ktoś z jej znajomych był na wakacjach...tym bardziej na Alasce.
Odwróciła kartkę, a jej oczy rozszerzyły się. 
"OK -E"
E
jak
Evie
Pocztówka wypadła jej z rąk, a oczy zapełniły się łzami. Albo ktoś robi jej głupi żart, albo...
Rzuciła okiem na męża, który w spokoju oglądał wiadomości.
Nie była pewna, czy Evie żyje, ale jeśli tak, to to był dowód. Jej córka woli pozostać w ukryciu - przeleciało jej przez myśl. 
Zapewne wariowała, ale nadzieja wypełniła jej serce. Na ustach pojawił się ledwie widoczny uśmiech. 
- Nikt się nie dowie, córeczko - wyszeptała i umieściła pocztówkę pod biustonoszem. Tuż obok serca.

*ten sam czas; Los Angeles*

Głośna muzyka dudniła z głośników. W powietrzu unosił się zapach alkoholu, potu i dymu papierosowego. Wciąż migoczące na fioletowo-zielono światła, wydobywały się ze specjalnych lamp umieszczonych na suficie. 
Kishan siedział na miękkiej kanapie obitej w białą skórę, z nogami opartymi na stoliku i skrzyżowanymi w kostkach. Po obu jego stronach znajdowały się półnagie tancerki z twarzami jak porcelanowe laleczki i długimi brązowymi włosami. Trzecia tańczyła na specjalnym podeście obok. Wykonywała zgrabne ruchy w rytm muzyki, co jakiś czas rzucając mu zalotny uśmiech. Uwielbiał takie weekendy.
- Kishan...- wymruczała mu do ucha jedna z dziewczyn - jesteś jakiś smutny. Mogę zrobić coś dla poprawy twojego humorku? 
Umieściła swoją dłoń na jego klatce piersiowej i długim, pomalowanym na czerwono paznokciem wodziła w górę i w dół.
- Nie, skarbię, nie dzisiaj - widząc jej zawiedzioną minę mówił dalej. - Czekam na kogoś, kto ma mi przekazać ważne informację.
- Co to za informację? - zapytała druga.
Obie uśmiechały się do niego zachęcająco. Kishan wiedział, że każda z tutejszych dziewczyn do towarzystwa lubi słuchać ciekawostek z życia klientów. Jednak on nie zamierzał dzielić niczym ze zwykłymi dziwkami. 
Wymusił uśmiech i kontynuował:
- O kimś szczególnym. 
Wpatrywał się w czarnoskórą tancerkę, podziwiając jej względy, gdy poczuł klepnięcie w ramię. Obróciwszy się, ujrzał Liama. Chłopak ubrany był w dobrze skrojony garnitur i czarne buty. Nie fatygował się z wiązaniem muchy, zwyczajnie owinął ją wokół szyi. 
- Zdziwiłem się, że to właśnie tutaj mamy się spotkać - rzekł, siadając naprzeciwko niego. 
- Jeśli chcesz, możemy zmienić lokal.
Uśmiechnął się szeroko.
- Jak dla mnie możemy gościć tu codziennie. 
Kishan zobaczył ciekawość w oczach swoich towarzyszek, więc postanowił nie czekać dłużej i pozbyć się ich jak najszybciej.
- Drogie panie, prosimy o chwilę samotności. 
Westchnęły, jednak wiedziały, że nie mogą kłócić się z klientem. Wychodząc cmoknęły Liama w oba policzki. Odpowiedział im uśmiechem.
- Jak się ma sytuacja? - zapytał
- Jeśli pytasz o Louisa i Evie to nie miałem z nimi kontaktu odkąd wpakowali się do helikoptera. Są na Alasce.
- Na Alasce? Dlaczego akurat tam? 
Kelnerka postawiła nam po drinku.
- To jeden z rzekomo genialnych pomysłów Louisa. 
- Mam nadzieję, że im się uda - powiedział i upił łyk.
Naprawdę im kibicował, a zwłaszcza Evie - ona zasłużyła na szczęście.

***
Wszedłem do domu i otrzepałem buty ze śniegu.
Równe pięć sekund zajęło mi spostrzeżenie Evie. 
Dziewczyna stała dwa kroki dalej i mierzyła do mnie z naładowanego pistoletu. Miała nieugięty wyraz twarzy, w jej oczach błyszczał ból i wściekłość.
- Skarbie, odłóż to, bo zrobisz sobie krzywdę.
Lekko trzęsły jej się dłonie, ale czułem, że jest w stanie strzelić.
- Gdzie byłeś? - wrzasnęła. - Znowu coś knujesz? Po to mnie tu przywiozłeś?!
Zabolało mnie, że znowu mi nie ufała, ale nie dałem tego po sobie poznać.
- Odłóż to.
- Nie!
Wykorzystałem moment, w którym mówiła i wykonałem płynny ruch. Kopnąłem w jej dłoń, przez co broń upadła z podłogę, a Evie runęła do tyłu. W ostatniej chwil ją pochwyciłem i dzięki Bogu utrzymałem równowagę.
Poczułem, że moja dłoń staje się mokra. Spojrzałem na Evie i zorientowałem się, że to jej łzy. Poczułem, jakby moje serce rozpadło się na kawałki.
- Dlaczego musisz taki być - łkała. - Dlaczego nie możesz być normalny, Louis? Gdzie byłeś? 
Czułem, że widzi mnie w najgorszych barwach, ale jak mogłem to zmienić? Mogłem coś zrobić?
- Evie, gdybyś tylko wiedziała...
- To mi powiedz! - krzyknęła i rozpłakała się jeszcze bardziej. 
- Kocham cię! Kocham cię, jak nie kochałem nikogo w swoim życiu, Evie! Nikogo. Jesteś taka silna i taka piękna! Chodzisz przez życie, wiedząc czego chcesz. Zawsze zazdrościłem ci wolności z jaką się poruszasz i nie zauważyłem, że odkąd jesteś w moim życiu, też tak robię! Zmieniłaś mnie, całego.
Po jej policzku spłynęła tylko jedna łza.
Ostatnia.
A potem mnie pocałowała. 

_____________________________________
Cześć!
Może odnieśliście wrażenie, że ten rozdział jest nieco chaotyczny, ponieważ skaczemy od osoby do osoby, ale chciałam przedstawić wam losy wszystkich bohaterów.
Nie wierzę, że to już koniec.
Moje drugie w życiu fanfiction dobiegło końca.
Mam łzy w oczach na samą myśl, iż nigdy więcej nie napiszę "Uncivil Rozdział ..."
Z gigantycznym DZIĘKUJĘ żegnam 250 obserwatorów oraz wszystkich innych czytelników Uncivil. Dziękuję za to, że zawsze we mnie wierzyliście, że zawsze pisaliście mi tyle pięknych słów, które dawały mi siłę na każdy dzień oraz że wiernie czekaliście na każdy rozdział. 
Mam nadzieję, że Uncivil was nie zawiodło i mimo tysięcy innych ffs, akurat to zapamiętacie na zawsze! 
Jeśli chcecie być ze mną w kontakcie - mój snap: anncolorful
Nie napiszę "do następnego", ale do zobaczenia aniołki.
Ostatnia rzecz, którą chcę wam przekazać to: jak wiecie (bądź też nie) mam w planach następne ff (tym razem o Harrym). Pytanie moje brzmi, czy chcecie męczyć się ze mną po raz kolejny? Piszcie w komentarzach TAK - jeśli jesteście za, lub NIE - jeśli przeciw. 
Jeśli zdecyduję się na pisanie "Hawks" poinformuję was o tym na tt oraz blogu :)
Kocham was mocno, na zawsze.

wtorek, 6 stycznia 2015

Ankieta

Wracam do was dosłownie na sekundę.
Tym razem to nie rozdział, ale coś co pozwoli mi ocenić sytuację w jakiej się znalazłam.
Zapraszam was do udziału w ankiecie, która ułatwi mi orientację w terenie, zaznajomienie się z waszymi uczuciami i przemyśleniami.
Ankieta jest w stu procentach anonimowa :)
Wiem, że uważacie, iż skoro został jeden rozdział, nie ma sensu tego wypełniać, ale mnie to naprawdę pomoże podjąć kilka ważnych decyzji, dlatego poświęćcie kilka sekund na wypełnienie ankiety, proszę, to ważne :)
Proszę także, abyście podeszli do tego poważnie, a nie na zasadzie "zaznaczę przypadkowe odpowiedzi"


Wasza Ann.

poniedziałek, 29 grudnia 2014

More Uncivil Rozdział 29

"Kochać to niszczyć. Być kochanym to zostać zniszczonym"

Moja głowa pulsowała jak po wypici kilku drinków. Przeszkadzało mi nieznośne dudnienie i lekko stłumiony dźwięk dobiegający do moich uszu.
Uchyliłam powieki, ale mój wzrok pozostawał rozbiegany. Nie kojarzyłam co się ze mną dzieje, byłam kompletnie zbita z tropu. Jęknęłam, próbując podnieść się do pozycji siedzącej i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że obrazy za oknem poruszają się. Jakby na zawołanie usłyszałam charakterystyczny dźwięk pocierania opon o asfalt. Czy to oznacza, że byłam w samochodzie?
- Nareszcie wstałaś - usłyszałam nonszalancki głos należący do dobrze mi znanej osoby.
Gwałtownie obróciłam się w jego stronę, co okazało się złym pomysłem, gdyż moje kości i mięśnie zastały się po dość długim siedzeniu w jednej pozycji i odezwały się ostrym skurczem. Skrzywiwszy się, zapytałam:
- Louis? Co się dzieje? Gdzie my jesteśmy?
Chłopak udawał, że mnie nie słyszał. Jego wzrok skupiony był na drodze, która wydawała się dość pustawa.
- Do cholery! Pytam, gdzie jesteśmy i jak się tu znaleźliśmy! - rzekłam zachrypniętym głosem.
Nadal bolała mnie głowa, ale musiałam to zignorować, gdyż byłam ciekawa co ma mi do powiedzenia.
- Uspokój się, skarbie - parsknął. - Nie chciałaś po dobroci, więc z Liamem musieliśmy skorzystać z planu B - uśmiechnął się tak, jakby powiedział żart zrozumiały tylko dla niego.
- Coś ty zrobił...
Zacisnął dłonie na kierownicy i dodał gazu, przez co poleciałam na siedzenie i uderzyłam w nie plecami. Ostry ból rozszedł się od szyi w dół. Naprawdę zapragnęłam go zabić.
- Powiedziałaś, że nie wyjedziesz z Nowego Jorku, tak? Nie mogliśmy tam zostać, bo to nie skończyłoby się dobrze. Tak, jak mówiłem, upozorowaliśmy twoje samobójstwo.
Przypomniałam sobie, że właśnie tak mieliśmy opuścić Amerykę - samobójstwo i szybka ucieczka.
Mimo wszystko, dalej nie rozumiałam, jak znalazłam się w tym aucie.
- Louis...
*6 godzin wcześniej*
Słysząc trzykrotne pukanie do drzwi, podszedłem, aby je otworzyć. Do pokoju wparował Liam - ubrany cały na czarno z kilkudniowym zarostem i irytującym uśmieszkiem na ustach. Denerwowało mnie, że jest mu do śmiechu, kiedy dzieją się te wszystkie rzeczy.
- Masz? - zapytałem szeptem, wiedząc, że Evie śpi w pokoju obok.
Liam wsadził dłoń pod kurtkę z wyciągnął przezroczysty słoiczek, który do połowy wypełniony był żółtawą substancją.
- Oddaje to tobie, bo nie wiem, jak się do tego zabrać - stwierdziłem.
- A gdzie jest dziewczyna?
- Chodź.
Zaprowadziłem go do jej pokoju. Evie spokojnie spała, zwinięta w kłębek i nie przeczuwała, że chcemy ją otruć. Brunet uklęknął przed nią i odgarnął włosy z twarzy. Lekko mnie to zirytowało. Tylko ja mogę dotykać ją w ten sposób.
- Daj mi jakąś chusteczkę.
Szybko podałem mu kawałek materiału i niepewnie zmarszczyłem nos.
- Wiesz, ile tego potrzebujesz?
- Na oko - odparł obojętnie. - A co? Boisz się?
- Nie, tylko nie chcę żadnych skutków ubocznych.
Usiadłem na podłodze obok niego i zabrałem się do przeglądania zawartości teczki, którą ze sobą przyniósł. Roiła się od pistoletów, ale dopatrzyłem też noże i pliki gotówki.
- Każda trucizna ma skutki uboczne, Louis.
Powaga z jaką mówił nakazała mi zaprzestać sprawdzania magazynku pewnego rewolwera i spojrzenia na przyjaciela. Przechylił butelkę i trzymana przez niego chusteczka przybrała ten sam odcień co płyn. W powietrzu uniósł się ostry zapach, od którego twarz sama się wykręcała.
- Dobranoc, Evie - rzekł i przyłożył materiał do nosa dziewczyny.
Kochana nawet się nie obudziła i nie zrobi tego przez następne kilka godzin.
- Ta teczka jest dla ciebie.
Wiedziałem, że powinienem podziękować, ale osoby takie jak ja nie robiły tego.
- Opłaciłeś kogoś?
- O! Dobrze, że o tym mówisz! Opłaciłem i myślę, że powinieneś się zbierać, bo tamten dzwonił już na policję. Za chwilę zbierze się tu niezła grupa ratowników i od razu zabiorą się do akcji. Im wcześniej wyjedziesz, tym lepiej.
Kiwnąłem głową i rozpocząłem przygotowania. Spod łóżka wyjąłem przygotowane wcześniej torby z rzeczami Evie i razem z aktówką wręczyłem je Liamowi.
- Zanieś je do samochodu, a ja wezmę Ev.
Chwile później zamknęły się za nim drzwi.
W kilku krokach znalazłem się przy uśpionej dziewczynie. Wyglądała naprawdę uroczo, ale nie miałem czasu, by się nad tym rozwodzić. Będę to robić, kiedy znajdziemy się daleko od Nowego Jorku.
-Będzie dobrze, mała.
Wsadziwszy ręce pod jej ciało, uniosłem ją. Głowę oparłem o swoje ramię, aby przypadkiem na skręcić jej karku i opuściłem pokój, a następnie cały budynek.
Dobrze wiedziałem, że drzwi były zamknięte, ale podejrzewałem, że przyjaciel już się nimi zajął. Wypuściłem powietrze i popchnąłem klamkę - zamek zaskoczył i byłem wolny.
Umówione auto czekało na zewnątrz, na chodzie w razie, gdybym musiał się szybko ewakuować.
Ułożyłem Evie wygodnie na siedzeniu pasażera i przypiąłem ją pasami.
Zależało mi, aby nic jej się nie stało podczas jazdy.
- Hej - poczułem klepnięcie w ramię. - Stary, nie lubię pożegnań.
Liam wyglądał na przybitego, ale jak zwykle ukrywał tą pod wyćwiczoną maską.
- Dobrze wiesz, że to nie jest pożegnanie. Za rok wszystko ucichnie i wtedy do nas przyjedziesz.
Jego śmiech dodał mi otuchy.
Może i byłem dupkiem, ale kochałem Liama jak brata i ciężko było mi go zostawiać.
- Wiem, wiem, ale pamiętaj.. to ostatnie raz, kiedy ratuję ci dupę!
Słońce powoli już wschodził, więc zmrużyłem oczy i uśmiechnąłem się delikatnie.
- Dzięki za wszystko, bracie.
Objęliśmy się, a to znaczyło więcej, niż tysiąc słów.
- Ucałuj Evie, kiedy się obudzi. Powiedz, że nie chciałem, ale groziłeś mi karabinem maszynowym.
- Do zobaczenia.
Usiadłem za kierownicą i spojrzałem na śpiącą brunetkę. Pomyślałem, że wszystko co teraz robię, dzieje się z jej powodu. Ona zmieniła całe moje życie.

*6 godzin później*

Mój żołądek skurczył się, a wszystko co jadłam kilka godzin wcześniej, niebezpiecznie zbliżało się do gardła.
- Zamilkłaś - stwierdził. 
Nie dałam się sprowokować i nieprzerwanie wpatrywałam się w krajobrazy zza szyby. Pola i lasy przewijały mi się przed oczami, a to sprawiło, że zaczęłam zastanawiać się, jak daleko od Nowego Jorku jesteśmy. 
Cała historia z naszym zniknięciem nie dawała mi spokoju. Kiedy Louis skończył opowiadać, moje oczy rozszerzyły się z przerażenia, a chwilę później wypełniły się łzami. Naprawdę, jedyne czego wtedy chciałam to schować twarz w dłonie i płakać, nie przejmując się niczym innym. Ale nie mogłam się na to zdobyć. Myśl o tym jak komiczne jest moje życie, zdecydowanie hamuje potok łez. Zostałam porwana, spędziłam w ukryciu miesiące, popadłam w cholerny syndrom sztokholmski, zdecydowałam się na ucieczkę z mężczyzną, od którego to wszystko się zaczęło. Jakimś cudem oprzytomniałam i postanowiłam zostać, jednak co zrobił on? Uprowadził mnie po raz drugi. Życie ssie.
- Muszę się wysikać - rzekłam. - Dupku - dodałam po chwili i miałam ochotę przybić piątkę sama ze sobą. 
Louis zaśmiał się pod nosem, ale po chwili spoważniał i odchrząknął.
- Nie możemy sobie na to pozwolić, skarbie - zaczął. - No, chyba, że zadowala cię las.
Jęknęłam na myśl o dyskomforcie z tym związanym. Naprawdę nie chciałam tego robić, ale mój pęcherz wołał o pomoc. 
- Niech będzie. 
Już chwilę później włączył kierunkowskaz, który na tym pustkowiu tylko nas informował o zjeżdżaniu na pobocze. Kiedy tylko auto zatrzymało się, wysiadłam z pojazdu i udałam się wgłąb dziczy. Paprocie i skrzypy drapały moje kostki, a przy tym denerwowały mnie niemiłosiernie. 
- Evie!- usłyszałam niecierpliwy krzyk z oddali. 
Widziałam go opierającego się o maskę samochodu.Zapewne palił papierosa, czekając, aż wrócę. Zebrało mi się na śmiech, kiedy wyobraziłam sobie, jaką miałby minę, gdybym nagle zniknęła. I to było jak strzał w policzek. Ucieczka. Mogłam przedrzeć się przez las i jakoś dotrzeć do cywilizacji. Mój oddech przyspieszył, a adrenalina skoczyła. Zebrałam się w sobie, aby zacząć biec, a wtedy poczułam gwałtowne szarpnięcie, która powaliło mnie na ziemię. Uderzyłam dłońmi o grunt. Zbagatelizowałam drobne pieczenie i spojrzałam przed siebie. Najpierw zobaczyłam buty, nogi, a potem jego obojętną twarz. Zdawał się ignorować fakt, że jego reakcja sprowadziła mnie do jego stóp. Dosłownie. 
- Myślałaś o czymś, skarbie? - zapytał i łapiąc za brzeg różowej bluzy, postawił mnie na nogi jednym ruchem. 
Nie odezwałam się, ale lekkie przerażenie zagnieździło się gdzieś wewnątrz mnie.
Zbliżył usta do mojego ucha i wyszeptał:
- Myślałaś o ucieczce?
Mimo że bałam się  go jak cholera, nie mogłam ukryć faktu, że jego usta wyglądały tak apetycznie, że chciałam się w nie wgryźć, a to od razu przywołało wspomnienia naszych pocałunków. 
Musiałam naprawdę długo wpatrywać się w jego wargi, bo zaśmiał się ironicznie i szybko oplótł mnie w talii, przyciągając do siebie. Serce podeszło mi do gardła. Tętno wzrosło i wyczuwałam zbliżającą się falę podniecenia. Nie mogłam uwolnić się od jego cudownego zapachu i umięśnionych ramion. Westchnęłam i zatopiłam dłonie w jego włosach. Moja lodowa bariera zniknęła. Mruczał, całując linię mojej szczęki.
- Wiedziałem, że mi wybaczysz. - powiedział.
Chciałam zaprzeczyć, kłócić się z nim.
Ale wiedziałam, że mimo wszystko... to prawda.
Wybaczyłam mu, jednak nie wiem czy słusznie.

Znaleźliśmy się na polu kukurydzy. Wielkie rośliny otaczały nas z każdej strony, a to umożliwiało ukrycie auta. Oddalaliśmy się od niego na wschód, zmierzając do czegoś, o czym nie miałam pojęcia, ale bałam się spytać. Pogoda dopisywała, było ciepło i nie padało. 
- Louis! - krzyknęłam, kiedy zniknął mi z oczu.
- Nie krzycz - odpowiedział obojętnie. - Tutaj jestem - położył mi dłoń na ramieniu. 
- Powiesz mi dokąd idziemy?
Spojrzał się dziwnie, a ja założyłam ramiona na piersi. 
- A jak myślisz?
Musiałam wyglądać na naprawdę niejarzącą, bo westchnął i odpowiedział mi:
- Gdzieś tutaj my zjawić się człowiek, który użyczy nam swojego helikoptera.
Zmarszczyłam brwi.
- Kolejny dłużnik? Cholera, ile ty masz znajomych?!
- Wystarczająco, aby przewieźć nas bezpiecznie z Nowego Jorku na Alaskę. 
Na pieprzoną Alaskę! 
Czułam, że brakuje mi tchu, więc usiadłam na ziemi i spojrzałam w niebo. Alaska. Ten szalenie zimny stan. Czy to nie tam dochodzi do lawin śnieżnych? Miałam ochotę podejść do każdego kwiatka i ucałować go na pożegnanie, bo wątpie, że kiedykolwiek znajdę takie pod warstwą śniegu. 
- Dlaczego tam? - zapytałam przerażona.
- Uznałem, że tam będziemy niezauważeni. Nie bój się, to tylko na rok. Później zamieszkamy gdziekolwiek chcesz.
Jego zapewnienia nie pocieszały mnie ani trochę. Nie chcę przeprowadzać się na Alaskę! 
Odebrało mi mowę i wszelką chęć do życia. Nie pamiętam, kiedy helikopter wylądował niedaleko nas, ani kiedy Louis zaciągnął mnie na jedno z siedzeń. Oprzytomniałam dopiero, kiedy pola i lasy znikały z mojego pola widzenia, a my lecieliśmy w nieznane.


* ten sam czas; Nowy Jork*

W powietrzu unosił się zapach śmierci. 
Most roił się od ludzi wszelkiej maści. Reporterzy kłębili się z kamerami, próbując prowadzić wiadomości na żywo. Przechodnie wymieniali się plotkami na temat tego słynnego zdarzenia, a policjanci owijali przejście żółtą taśmą. Odpowiedni ludzie badali rzekę w poszukiwaniu ciała wśród glonów i śmieci. 
Było zimno i ciemno. 
Największa uwaga skupiała się na zrozpaczonym małżeństwie, które mimo zażytych środków uspokajających, nie umiało opanować emocji. Obok nich stało wiele opiekunów medycznych oraz policjantów. Odpowiadali za ich bezpieczeństwo. 
- Moje dziecko - powtarzała bez przerwy Connie Martin. 
Nie mogła przestać myśleć, że to wszystko jej wina. Gdyby tylko nie wyraziła zgody na studia, albo chociaż odwiedzała ją wcześniej. Gdyby była lepszą matką, jej córka nadal by żyła! Nie popełniłaby samobójstwa.
Komendant zbliżył się do barierek i spojrzał w dół, na ekipę poszukiwawczą. Jeden z nurków pokazał kciuk w dół, co znaczyło, że nie znaleźli ciała dziewczyny. Mimo wszystko jej śmierć była pewna. Przesłuchali świadka, który potwierdził, iż to właśnie Evie Martin stała na moście i płacząc, rzucała się do wody. Nikt nie przeżyłby tego upadku. Spojrzał na jej rodziców. Ich zgarbione ciała były pełne nadziei, której nie powinni mieć. Odchrząknął i przywołał wszystkich reporterów, jakich gościła ta ulica. Wszyscy ustawili się w dookoła jego i podstawiali mu pod nos mikrofony, a kamerzyści gotowi byli do kręcenia.
- Do tej pory nie znaleźliśmy ciała - mówił - ale mimo to jesteśmy pewni, że Evie Martin nie żyje. Popełniła samobójstwo, skacząc do rzeki. - Ludzie wzdychali i zasłaniali usta dłońmi, państwo Martin krzyczało i płakało. - Dzięki śledztwu wiemy, iż zmagała się z silną depresją, nie mogła zapomnieć o swojej przeszłości. Jesteśmy pewni, iż za jej śmierć odpowiada Louis Tomlinson, jej porywacz, którego ciągle poszukujemy. Dziękuje za uwagę.
Wsiadł do radiowozu i odjechał, zaciskając dłonie na kierownicy. Jedyne czego chciało to złapać go i ukarać.

______________________________________
WIEM.
PRZEPRASZAM.
Nie liczę na nic.


poniedziałek, 27 października 2014

Na trzy krzyczymy "buuuu"

Tak, wiem.
Tak, to też wiem.
Rozdziału nie było ponad miesiąc.
Rozumiem wasze oburzenie, bo sama jestem na siebie wściekła. 
Rozdział powinien pojawić się już dawno temu, ale naprawdę nie miałam do tego głowy.
Do końca Uncivil pozostały 2 rozdziały i powinnam spiąć pośladki, napisać coś sensownego i zakończyć fanfica z klasą.
I naprawdę - zrobię to. 
Przez masę osobistych problemów nie miałam czasu, siły i chęci do napisania dla was kolejnego chaptera. Nie będę zanudzać smutnymi historiami z życia biednej Ann, ale proszę was o zrozumienie mojej sytuacji. Choroba bliskiej dla mnie osoby strasznie mnie podminowała, do tego dochodzi szkoła - masa, masa ocen oraz sprawy, z którymi sobie nie radzę emocjonalnie, dlatego przepraszam.
Przepraszam, że czekacie tyle czasu.
Że po raz kolejny was zawiodłam.
Że nadal nic nie dodałam.
Jedyne co mogę wam obiecać to to, że NA PEWNO DODAM te ostatnie dwa rozdziały, ale dajcie mi jeszcze trochę czasu na uporządkowanie mojego życia.
 

Uprzedzam pytania - nie musicie czekać wiecznie. Wezmę się w garść.

 

środa, 17 września 2014

More Uncivil - Rozdział 28


"Łam mi serce. Łam je tysiąc razy.
Możesz z nim zrobić co chcesz, bo ono należy do ciebie"



Wróciłam do pokoju z dwoma plastikowymi kubkami, nad którymi unosiły się kłęby pary. Gorąca ciecz parzyła mnie w dłonie, dlatego przyspieszyłam kroku i jak najszybciej odstawiłam kawy na komodę. Louis podziękował skinieniem głowy, ale kompletnie zignorował mój szczodry dar z automatu stojącego na korytarzu. Biorąc łyk, usiadłam na podłodze i wpatrywałam się w niego wyczekująco. Chłopak wsadził dłonie do kieszeni, wstał i chodził po pokoju, jakby zawzięcie o czymś myślał. Możliwe, że układał w głowie swój "plan", którego tak bardzo byłam ciekawa. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, ale błagałam niebiosa, aby ta genialna idea nie zawierała rozstrzelania przypadkowych przechodniów.
- Więc... - zaczęłam i ponownie skosztowałam napoju.
Ledwo co trzymałam się na nogach, dlatego dawka kofeiny była obowiązkowa.
- Długo nad tym myślałem, - oparł się o starą komodę, w której trzymałam ubrania - zresztą nie tylko ja, ale Liam, Kishan i Tyler także.
Nie wiedziałam, kim był Tyler, ale znając Louisa, mówił o jednym ze swoich "przyjaciół", który całkiem przypadkiem ma wobec niego dług. Nie do końca wiedziałam, jaką pozycję zajmuje Tomlinson w gangsterskim świecie, ale skoro miał tak wielu pomocników, mogło to oznaczać, że jest jakimś bossem w ich hierarchii.
- To będzie naprawdę trudne, Evie - jego obojętny ton zaczynał mnie drażnić. - Mam na myśli wyciągnięcie cię stąd bez zbędnego szumu - podrapał się po brodzie. - Uznaliśmy, że najlepiej przemycić coś, czego nie ma.
Otworzyłam szeroko oczy, a moja dolna warga opadła o kilka milimetrów. Skoro czegoś "nie ma", to znaczy, że nie istnieje... o mój Boże! On chce mnie zabić?
Nie, to nie miałoby sensu. Dużo rozmawialiśmy i jeśli dobrze go zrozumiałam, chce mieć żywą Evie, a nie jej zwłoki.
- Ja...a - starałam się, aby mój głos brzmiał pewnie, ale raczej się to nie udało. - Obawiam się, że nie rozumiem.
Tomlinson westchnął, przetarł dłonią twarz, na której odznaczało się zmartwienie i niezadowolenie.
- Spodziewałem się tego - co? - Evie, skarbie, muszą myśleć, że nie żyjesz.
Patrzył na mnie takim wzrokiem, jakim rodzice patrzą na upośledzone dziecko. Słowo daję.
- Co? - stanęłam z nim twarzą w twarz. - A jak chcesz tego dokonać? Wybiegniesz na ulicę i krzykniesz "Ej, Evie Martin nie żyje. Ale heca, nie?" ? - spojrzałam na niego z pogardą, którą odwzajemnił. - Jestem pewna, że to nie przejdzie.
- Nie obraź się kochanie, ale nie należysz do najmądrzejszych brunetek świata - prychnął, a mnie powoli puszczały nerwy.
- Pieprz się - moją twarz wykrzywił grymas.
- Chciałem, ale przerwałaś mi swoją gadką o "drugiej opcji".
Zdałam sobie sprawę, że mówi o naszym małym incydencie sprzed godziny.
- Wyjaśnij mi swoją logikę, łaskawy panie - czym prędzej zmieniłam temat, bo wiedziałam, że jeszcze chwila, a oblałabym się ogromnym rumieńcem i kompletnie ośmieszyła w jego oczach.
- Na początku chciałem cię "zabić", - uformowałam palce w znak cudzysłowia -  ale potem Kishan oznajmił, że znów będzie o mnie głośno w mediach, a to utrudni nam ucieczkę - upewnił się, że nadążam i kontynuował. - I wtedy Liam Geniusz Payne - to on ma tak na nazwisko? Zupełnie nie pasuje, ale nie mnie to oceniać - powiedział trzy magiczne słowa. Wszystko w jego postawie mówiło, że jest jednocześnie dumny ze swojego przyjaciela, ale też zły, że sam na to nie wpadł.
- Jakie to słowa? - moje oczy błyszczały od ciekawości, Louis zauważył to i uśmiechnął się szyderczo.
- "To może samobójstwo".
Fakt, jakaś magia w tym była, bo kiedy tylko słowa wypłynęły z jego ust, gwałtownie usiadłam.
Samobójstwo? Miałam się zabić? To znaczy udawać, że to zrobiłam? Czy to w ogóle jest możliwe do wykonania?
- Was pojebało - rzekłam wreszcie. - Naprawdę. Jebane psychole. W dodatku z pistoletami.
Chłopak kucnął i schował twarz w kolanach, a ja nie marnowałam czasu i obserwowałam, jak napina mięśnie na nogach i brzuchu. Kiedy w końcu podniósł wzrok, dostrzegłam, że powoli tracił cierpliwość. Mogłam go nie obrażać.
- Jesteś pewna, że nie urodziłaś się blondynką?* - wyczułam delikatną nutę rozbawienia. - Rzucisz się z mostu.
Już miałam zaprzeczyć, bo moje umiejętności pływania kończyły się na kulawym piesku, ale nie zdążyłam, gdyż odezwał się zachrypniętym głosem:
- Zapłacimy komuś, aby powiedział, że widział cię kilka minut wcześniej w miejscu, z którego "skoczyłaś", a chwile później pływałaś wesoło wśród glonów. Jeśli dołożę dwa zera to doda coś o załamaniu, hektolitrach łez i beznadziejnym zawodzeniu. Media będą zbyt skupione na tragicznej śmierci dziewczyny po przejściach, a los jej porywacza zejdzie na drugi plan.
Kiedy poznałam wszystkie szczegóły, uznałam, że to wcale nie głupi pomysł. Nikt nie ucierpi, wszyscy będą przekonani, że nie żyję, a zanim wezmą się za poszukiwania ciała, z Louisem znajdziemy się daleko stąd.
I wtedy mnie olśniło.
- Nie - jego wzrok skupił się na mojej osobie, wiedziałam, że jest zdezorientowany. - Nie zrobię tego moim rodzicom. Nie mogę.
Przed oczami stanęła mi załamana mama, która dopiero co odzyskała swoją jedyną córkę, a teraz musi chować pustą trumnę ze złotym napisem: "Evie Martin". Ujrzałam ojca, który zbyt przytłoczony sytuacją odchodzi ze służby i zamyka się w sobie, bo nie był w stanie uratować własnego dziecka. Relacja jaka jest między nimi, zostałaby nadszarpnięta, traktowaliby się oschle... inaczej. A to wszystko przeze mnie. Przez niewdzięcznicę, która uciekła z kryminalistą.
- Evie, dałem ci wybór, a ty zdecydowałaś się ze mną zostać - uraczył mnie gniewnym spojrzeniem.
- Bo nie sądziłam, że taki będzie tego skutek! - rzuciłam bezradnie dłońmi.
- Więc masz inny pomysł? - swoim wzrokiem rzucał mi wyzwanie, na które nie byłam w stanie odpowiedzieć - Bo my rozważyliśmy wszystkie pomysły i tylko ten kończy się dla nas zwycięsko. A kiedy to mówię, mam na myśli ujście z życiem. To naprawdę rozsądne.
- Rozsądne? -krzyknęłam.- Rozsądne jest wracania do domu przed północą albo nie rozmawiania z obcymi, a nie cholerne sfingowane samobójstwo!
Czułam, że cała się gotuję. Przez kilka sekund wpatrywał się we mnie, nic nie mówiąc.
- Myślę, że oboje musimy ochłonąć. Daj mi komórkę, zadzwonię do Liama.
Nie czekając na moje pozwolenie, wziął urządzenie z komody i zamknął się w łazience.


Coś wypełniało moje usta. Najpierw powoli zbierało się na języku, można powiedzieć, że było delikatne jak piórko, prawie przyjemne. Kłopoty zaczęły się, gdy dana rzecz zastąpiła mi powietrze. Czułam, jak lekko słony smak zmienia się na gorzki, palący. To była woda. Wszędzie, dookoła. W moich oczach, na moich ubraniach... w moim gardle. Chciałam się jej pozbyć. Otworzyłam usta, ale ciecz nie opuściła ich. Zaczęłam miotać rękami, które były jak ze stali. Wokół mnie pojawiło się stado małych bąbelków, na których skupiłam wzrok. Wydawało mi się, że jeśli tego nie zrobię, zostanę porwana przez mroczną toń. Czy ja umieram? Moja biała sukienka przylegała do ciała, na którym osadził się muł i wodorosty. W tle słyszałam syreny i pierwsze krzyki. Chciałam wrzasnąć: "pomóżcie, wciąż żyję!", ale nie wydałam nawet dźwięku. Powoli tracił kontakt z rzeczywistością. Moje wszystkie myśli zostały zastąpione przez jedną. Skoczyłam.
Sceneria zmieniła się. Teraz w polu mojego widzenia znajdował się park, bardzo piękne i kolorowe miejsce. Na drzewach pozostały pojedyncze liście, a pozostałe kłębiły się na zielonych trawnikach, tworząc brązowo-czerwone kupki, na które uwielbiałam skakać będąc dzieckiem. Pamiętam, jak głośno krzyczała, gdy wznosiłam się w powietrze. Ale teraz nie dało się usłyszeć chichotów i śmiechów, świat dookoła mnie był cichy. Nagle błękitne niebo pociemniało, a chmury zmieszały się, tworząc niekształtne plamy. Delikatny wiaterek owiał moje zmarznięte ciało, które odziane było w zwiewną, białą sukienkę. Była naprawdę piękna, kiedy nie oblepiały jej śmieci z rzeki.
Obróciłam się, słysząc ciche pojękiwania i szlochy. Mój wzrok utonął w tłumie czarnych ubrań. Sukienki, płaszcze i garnitury przewijały się w te i z powrotem. Kobiety przyciskały do swoich oczy wilgotne chusteczki, a mężczyźni próbowali zachować poważny wyraz twarzy, ale z łatwością dostrzegłam ból ukryty w tęczówkach. Poznawałam ich. Ciocia Marry, która zawsze powtarzała, że należy chodzić z klasą, stała zgarbiona koło swojego czwartego męża. Kuzyn Gabriel i jego dzieci poprawiali kwiaty ułożone na środku zbiorowiska. Wiele, tak wiele osób. Czując zapach moich ulubionych lilii, poszłam w tamtą stronę. Przepraszałam ludzi, gdy odpychałam ich na bok, ale oni i tak nie zwracali na mnie uwagi. Powoli zaczynała boleć mnie głowa od szlochów, jakie towarzyszyły mi z każdej strony. Postawiłam stopę tuż przed bukietem kwiatów i spojrzałam w dół. Wprost na swoją twarz. Byłam tam, różowa na policzkach, dzięki pudrowi, ubrana w ślicznie skrojoną suknię w dekolt w serduszko. Uśmiechałam się, jakby chciała powiedzieć: "to, że nie żyję, nie znaczy, że nie mogę być szczęśliwa". Ale prawda była taka, że nie mogłam być. Nie, bo skoczyłam.

Kiedy się obudziłam ,nie krzyknęłam. Nie spadłam z łóżka, ale jedynie wciągnęłam gwałtownie powietrze, zupełnie jakby moja podświadomość wiedziała, że muszę być cicho. Z wciąż mocno bijącym sercem, rozejrzałam się po pokoju. Byłam sama, ale z mojej małej łazienki biło nikłe światło. Domyśliłam się, że Louis nie skończył rozmowy, która nagle wydała mi się niesamowicie ciekawa. Założywszy kosmyk włosów za ucho, wytężyłam słuch.
- Nie... pomysł...nie - słyszałam urywki zdań, więc podeszłam kilka kroków bliżej i kucnęłam bezdźwięcznie. - Poszła spać - byłam pewna, że mówią o mnie. - Cholera, po prostu się nie zgodziła, Liam. Dobrze wiesz, że jej nie zostawię, więc nawet nie próbuj - cisza. - Spróbuję ją namówić, a jeśli się nie uda, będziemy musieli użyć innego sposobu. Wiesz o czym mówię, mamy to nadal, prawda? To dobrze.
Nie wiedziałam o czym mówił. To? Czym było "to"? Dlaczego spiskuje z Liamem, kiedy myśli, że śpię? O co w tym chodzi, do kurwy?!
- Kończę - słysząc te słowa, wskoczyłam na łóżko i odwróciłam twarz w stronę ściany, aby nic nie dać po sobie poznać. Chwilę później podłoga zaskrzypiała pod ciężarem jego ciała. Słyszałam, jak odkłada telefon i siada na brzegu łóżka. Delikatnie odgarnął mi włosy z twarzy i złożył na czole pocałunek. Robiłam wszystko, aby unormować oddech.
- Proszę, bądź grzeczna, Evie - powiedział.
I nagle zaczęłam wątpić w przemianę Louisa. On nadal jest typ samym psychopatycznym dupkiem, który chce mojej śmierci.

__________________
 
*z szacunkiem dla wszystkich blondynek, w tym mnie
** nie sprawdzony, przepraszam, ale nie daję rady z nauką na olimpiadę z polskiego i angielskiego, sprawdzianami i blogiem
 
Chciałabym przypomnieć, że od nikogo nie ukradłam fabuły bloga. Sama stworzyłam te pomysł, ja i moja wyobraźnia. Jeśli kogoś okrzykniemy ofiarą to właśnie mnie, gdyż to ode mnie zapożyczono treść fanfiction i nie życzę sobie bezpodstawnych oskarżeń.
 
WOOOOOW
WOOOOOOW
A kiedy mówię "WOOOOO", mam na myśli "WOOOOOOOW"
Ponad 100 komentarzy? Tego się nie spodziewałam! Mam ochotę krzyknąć: "mamo, dokonałam tego!" Bardzo, bardzo, bardzo dziękuje wszystkim, którzy potraktowali moją prośbę poważnie i zostawili po sobie ślad. Jestem ogromnie szczęśliwa.. idealny prezent na urodziny, które będę obchodzić już za kilka dni. Kocham was, aniołki. Żałujcie, że nie widzieliście mojej miny, gdy zobaczyłam liczbę "109", kiedy sprawdzałam komentarze. To było jak:
"Hej, zrobiłaś pracę domową z Chemii?"
"O KURNA MAĆ, JAKA CHEMIA, JAKI ŚWIAT? WIDZIAŁAŚ KOMENTARZE?!!"
Taa
Jeszcze raz dziękuje, dziękuje, dziękuje!
A tak btw: jestem okropna i na was nie zasługuję, gosh, wiem.
 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ

środa, 27 sierpnia 2014

More Uncivil - Rozdział 27

 Proszę przeczytać notkę pod rozdziałem.
 
"To niep­rawda, że zaw­sze trze­ba dać szansę. Mor­derca będzie zaw­sze mor­dercą. Nie wierzę w to, że re­cydy­wistę można wyedu­kować. Człowiek, który raz za­bije, za­bija zaw­sze."
 
 
 
- Poszlaki nigdy się do was nie uśmiechną, nie pomachają i nie powiedzą: "tutaj, panie policjancie, jestem ważnym dowodem!" Musicie mieć otwarty umysł, wytężyć wszystkie zmysły! Rozumiecie...
Nie byłam w stanie słuchać tego wykładu, kiedy moje myśli krążyły zupełnie gdzie indziej. Można powiedzieć, że duchem wciąż siedzę w moim pokoju, moje ciało przykryte jest jego ciałem. Czuję, jak błądzi dłońmi wzdłuż mojej talii, a ja delikatnie zatapiam dłonie w jego włosach. Nasze wargi stykają się kolejny raz w czułym pocałunku. Ale to się nie dzieje. Już nie. W tamtej chwili byłam jednym z trzydziestu studentów, siedziałam na swoim miejscu i ze znudzeniem wpatrywałam się w pokrytą wykresami tablicę. Bezustannie wierciłam się na swoim krześle, przez co osoby z tyłu okrzyknęły mnie mianem "pizdy z owsikami". Posłałam im przepraszający uśmiech i starałam się zapanować nad wciąż rosnącym niepokojem, który uciskał mój pusty żołądek. Mój szósty zmysł podpowiadał mi, że coś jest nie tak. Najdelikatniej jak umiałam, przekrzywiłam głowę i obdarzyłam klasę długim spojrzeniem, które zatrzymało się na odwzajemnionym kontakcie wzrokowym. Adam wpatrywał się we mnie z nienawiścią w oczach, a ja pomyślałam, że nigdy go takiego nie widziałam. Zawsze był dla mnie życzliwy, uśmiechnięty i radosny. Wersja "Adam anty-Evie" zdecydowanie mi nie odpowiadała. Miałam ochotę podejść do niego i przeprosić, że przeze mnie taki grymas szpeci mu twarz, ale potem przypomniałam sobie, jakim jest zagrożeniem dla mnie i Louisa, więc zrezygnowałam i odwróciłam wzrok. Mimo zakrycia twarzy włosami i tak czułam, że on nie odpuścił i dalej wiercił we mnie dziurę swoim spojrzeniem. "Proszę, przestań." - pomyślałam i znów odwróciłam się w jego stronę. Ciężko było się przyzwyczaić, że Adam nie siedział już koło mnie, ale kilka rzędów niżej.
"Daj mi spokój" - powiedziałam bezgłośnie, ruszając wyraźnie ustami.
"Toaleta" - odpowiedział w ten sam sposób.
Toaleta? A co to ma znaczyć? Zmarszczyłam brwi, już otwierałam usta, by coś mu odpowiedzieć, ale przerwał mi głos nauczyciela:
- Panno Martin, wiem, że urodą nie dorównuję panu Lancaster, ale może mogłaby pani przenieść na mnie swój wzrok?
Westchnęłam i podniosłam się.
- Zastanawiałam się, czy nie mogłabym wyjść do toalety. Tylko tyle.
- Masz moją zgodę - odparł i wrócił do tłumaczenia wykresów.
Zgrabnie wyminęłam innych studentów i zeszłam schodami na sam dół sali. Droga z korytarza do łazienki nie była długa, zajęła mi kilka sekund. Kiedy drzwi z napisem: "Kobiety" zamknęły się za mną, podeszłam do umywalki i przejrzałam się w wiszącym nad nim lustrze. Dziewczyna, która się we mnie wpatrywała, miała zmęczone oczy i lekko tłuste włosy, bo nie myła ich od paru dni. Jej wargi były pogryzione z nerwów i krwawiły w dwóch miejscach. Czy to możliwe, że miałam tutaj przyjść tylko po to, aby zobaczyć, jak źle wyglądam?
Pomyślałam, że poczekam jeszcze chwilę i jeśli nic się nie stanie, to wrócę na zajęcia i naprawdę będę na nich uważać. Spuściłam wzrok na swoje zniszczone paznokcie. Naprawdę powinnam się wziąć za siebie.
Nie mając nic innego do roboty, wlepiłam wzrok w ścianę, na której wisiały ulotki o przerażających tytułach. Wzięłam do ręki te o "Wirus tylko czeka, aż puszczą nam hamulce" i zagłębiłam się w lekturze, kiedy niespodziewanie otworzyły się drzwi. Ktoś popchnął je tak mocno, że odbiły się od kafelek z głośnym hukiem, a następnie zatrzymały się w miejscu. Przestraszona krzyknęłam i podskoczyłam, a ulotka o HIV upadła na podłogę. Nie odwracając się w stronę gościa, podbiegłam do umywalki i złapałam za jej ceramiczną część, tak mocno, że zbielały mi knykcie. Uspokajając oddech, rozejrzałam się i dostrzegłam Adama, który wpatrywał się we mnie ze ściągniętymi brwiami.
- Dlaczego.. - zaczęłam, ale nie dane mi było skończyć.
- Musimy pogadać - ledwie widocznie kiwnęłam głową, więc kontynuował. - Ja... czułem się oszukany i zaskoczony, kiedy was zobaczyłem. Jedyne czego chciałem to zemsta. Jednak będąc sam w pokoju, doszedłem do wniosku, że może źle to odebrałem.
Spojrzałam na niego zdziwiona, ale nie przerwałam, gdyż byłam ciekawa, do czego zmierza.
- Od razu założyłem twoją winę, Evie, ale ty nic nie zrobiłaś, prawda? Znowu jesteś ofiarą, zrozumiałem to. Ten dupek cię znalazł i znowu cię krzywdzi, mam rację, Evie?
Zaniemówiłam. Otworzyłam szeroko usta i stałam nieruchomo. Co powinnam zrobić? Jeśli powiem, że zgłupiał to sprawa trafi na policję, a wraz z nią ja i Louis. Jednak, kiedy powiem, że się nie myli to znowu dam mu nadzieję, a wraz z nią... Co mam zrobić, gdy żadne wyjście nie jest dobre?
Miotały mną takie emocje, wszystko przytłoczyło mnie nagle i niespodziewanie, że nie byłam w stanie zapanować nad łzami bezsilności, które nagle wypełniły moje oczy. Złączyłam trzęsące się dłonie i dopiero wtedy zorientowałam się, jak bardzo się boję. Martwiłam się o Louisa i o naszą przyszłość, której prawdopodobnie nie będzie. I nagle łzy popłynęły po moich policzkach, kreśląc brudne ślady z tuszu. Szlochałam i zakrywałam twarz dłońmi, aby nikt nie widział mnie w takim stanie.
Adam zrozumiał, że płaczę i podbiegł do mnie, a następnie stanął jak wryty. Nie wiedział czy ma mnie przytulić, czy dobić, więc jedynie stał.
- Przepraszam - powiedziałam pomiędzy szlochami. - Przepraszam, Adam.
- Nie musisz mnie przepraszać, po prostu powiedz prawdę. - spojrzał na mnie szczerze i swoimi długimi palcami starł kilka moich łez.
Chciał prawdy, więc ją dostał. Usiedliśmy na ziemi i powiedziałam mu wszystko. Zaczynając od dnia porwania, kończąc na tej chwili. Adam słuchał mnie uważnie i nie przerwał mi nawet raz, chociaż jego twarz zmieniała się w zależności od fragmentu opowieści. Kiedy skończyłam, nie płakałam. Czułam ulgę, że wreszcie wszystko z siebie wyrzuciłam. I mimo że wiedziałam, iż to wszystko zmieni, że teraz ma dowody, aby zgłosić mnie na komisariat, nie bałam się.
- Czyli go kochasz - powiedział wreszcie i przetarł dłonią spodnie.
- Tak, kocham.
- Evie, czy ty sobie zdajesz sprawę... kim on jest? Porwał cię, pobił, zakneblował i zabił twoich bliskich, a ty twierdzisz, że go kochasz.
- Wiem, jak to brzmi... - tak naprawdę zdałam sobie z tego sprawę dopiero teraz - ale nikt nie zrozumie tego uczucia. Nawet ja.
- Muszę iść z tym na policję - powiedział nagle.
Rozumiałam go, ale wiedziałam, że to będzie mój koniec. Przecież postrzeliłam policjanta, składałam fałszywe zeznania i nie poinformowałam władz o miejscu jego pobytu.
- Muszę to zrobić, ale tego nie zrobię.
Uniosłam gwałtownie głowę i uderzyłam nią o kafelki.
- Co?
- To ty podejmiesz decyzję, Evs. Będziesz z nim żyć, albo go wydasz. Ja nie mogę się w to mieszać, a wydając go w ich ręce, uniemożliwiłbym ci wybór.
 
***
 Słowa Adama towarzyszyły mi przez cały dzień. Kiedy kończyłam zajęcia, kiedy piłam kawę w kafejce, kiedy wróciłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko. Nie dawały o sobie zapomnieć i mieszały mi w głowie. Powinnam być wdzięczna losowi, że Adam odpuścił i nie miał w planach, aby na nas donieść. Jednak właśnie to, że dał mi możliwość wyboru, utrudniło moje życie. Nie powinnam się zastanawiać. Jeśli moje uczucia wobec Louisa były prawdziwe, decyzja powinna być oczywista. Dlaczego taka nie była?
Zorientowałam się, że jest wieczór, gdy w moim pokoju zapanowały kompletne ciemności. Słowa zapisane w książce zlały się w ciemną plamę i były nie do odczytania. Wstając, aby włączyć lampkę, wyjrzałam przez okno i rozejrzałam się po placu collagu. Włączyły się już wszystkie latarnie, a ostatnie osoby wracały do budynku. Nie wiedziałam, która jest godzina, ale wszystko wskazywało na to, że zbliża się cisza nocna. Drzwi zostaną zamknięte i spóźnialscy albo wejdą oknami, albo śpią na ławce. Westchnęłam i otworzyłam okno, aby Louis, który zapowiedział, że się pojawi, miał jak wejść do środka.
 
~Louis~

 
- Cześć - powiedziałem, zamykając za sobą okno.
Evie powoli odwróciła się w moją stronę i przygryzła dolną wargę. Widziałem po jej oczach, że coś jest nie tak. Zmarszczywszy brwi, podszedłem bliżej.
- Hej, - odpowiedziała - jesteś.
- Jestem - potarłem dłonią brodę, na której znajdował się kilkudniowy zarost. - Coś się stało?
- Nie - rzekła zdecydowanie za szybko. - Tak. Nie wiem, sama nie wiem.
- Cóż, ja też nie wiem, póki nie wyjaśnisz o co chodzi.
Ona usiadła, a ja stałem nad jej kruchym ciałem. Jednocześnie chciałem ją objąć i zapewnić, że będzie dobrze, ale z drugiej strony marzyłem, aby uciec jak najdalej od takich czułości.
- Rozmawiałam z Adamem- skubała palcami brzeg swojego swetra - i on powiedział, że muszę dokonać wyboru.
Dalej nie wiedziałem o co chodzi, więc tylko zmarszczyłem czoło.
- Muszę zdecydować czy chcę być z tobą, bo cię kocham, czy odciąć się od ciebie i zacząć nowe życie, Louis.
Ten cholerny dupek namieszał jej w głowie. Sprawił, że zabłądziła.
Uklęknąłem przed nią i dwoma palcami skierowałem jej wzrok na siebie. Widziałem strach, który krył się w zielonych tęczówkach dziewczyny i dawało mi to niemałą satysfakcję.
- Ta druga opcja jest raczej niemożliwa, skarbie.
- Dlaczego? - próbowała mi się wyrwać, ale jedynie wzmocniłem swój uścisk.
- Bo jesteś moja i nie dam ci odejść.
Zaraz po tym jak wypowiedziałem te słowa, zbliżyłem się i złączyłem nasze wargi w nachalnym pocałunku. Od razu przystąpiłem do ataku. Czułem, że zaskoczona Evie nie sprzeciwia się moim pieszczotom, więc nie przestawałem. Naparłem na dziewczynę swoim ciałem, po chwili oboje położyliśmy się na jej łóżku. Jej bariera pękła, gdy odwzajemniła pocałunek.
- Louis - szepnęła, ale zagłuszyłem ją kolejnym całusem. - Nie możemy.
Moje dłonie błądziły po linii jej talii i bioder. Badałem każdy centymetr ciała Evie i starałem się wybrać swoją ulubioną część. Kiedy dotknąłem palcami fragmentu jej brzucha, westchnęła, a to podziałało na mnie jak dodatkowy przypływ energii.
- Czemu? - zapytałem i przeniosłem swoje wargi na jej szyję.
Zassałem powietrze w okolicy jej obojczyka i pozostawiłem w tym miejscu nabrzmiały ślad. Mój wzrok spoczął na jej bluzce i doszedłem do wniosku, że muszę się jej pozbyć i to szybko. Uniosłem materiał do góry i przywarłem ustami do jej brzucha. Jej skóra była taka ciepła. Ogrzewała moje zziębnięte policzki i nos. Zdałem sobie sprawę, że czekałem na tą chwilę tak długo.
- Bo wybieram drugą opcję.
Zamarłem z ustami całującymi ciało dziewczyny. Sekundy zdawały się trwać wiecznie. Nie umiałem zapanować nad myślami, które wypełniały moją głowę. Musiałem pomyśleć, ale nie mogłem się skupić. Przymknąłem oczy i próbowałem przypomnieć sobie jej słowa. "Muszę zdecydować czy chcę być z tobą, bo cię kocham, czy odciąć się od ciebie i zacząć nowe życie, Louis." Wybiera życie beze mnie. No tak, kto chciałby żyć z takim potworem. Zraniłeś ją wielokrotnie, więc jak ma ci zaufać? Dalej nie docierało do mnie, że  m o j a  Evie... tak po prostu się mnie wyparła. Jakby był jedynie złem. A co jeśli jestem?
Podparłem się na łokciach i uważając, aby jej nie dotknąć, podniosłem się. Musiałem jak najszybciej się od niej odsunąć i zapanować nad nerwami. Oblizałem wargi, wycofując się w kąt pokoju.
Przecież to niemożliwe, żeby nagle zdała sobie sprawę, że mnie nie kocha. Musiała to wiedzieć cały czas i mnie oszukiwać... Nie. Evie nie dałaby rady tak kłamać. Jest na to zbyt delikatna. Oznacza to, że miałem rację i wszystkiemu winien jest ten gówniarz. Niestety, ale będę musiał zerwać obietnicę. Zabiję go. Zabiję i zrobię to z czystą satysfakcją.
Wycofałem się w stronę drzwi i nie zatrzymał mnie nawet jej głos pytający, gdzie idę. Postawiłem sobie jasny cel, którego musiałem dokonać. Napędzała mnie znajoma siła, która towarzyszyła mi przy każdym napadzie gniewu.
- Louis! Gdzie idziesz?!
Nie mogłem zlekceważyć kolejnego krzyku.
- Zabić twojego przyjaciela - obojętność w moim głosie zapewniła Evie o moich szczerych intencjach.
- Co?! Wracaj! - zeskoczyła z łóżka - Nigdzie nie idziesz!
Już chwyciłem za klamkę, byłem gotowy za nią pociągnąć, ale poczułem na sobie dodatkowy ciężar. Evie oplotła mnie w pasie ramionami. Jej klatka piersiowa stykała się z moimi plecami, a dłonie zaciskały na mojej koszulce. Mogłem zepchnąć ją w każdej chwili, ale nie umiałem odrzucić jej dotyku. Nie wtedy, kiedy wszystko zmierzało ku końcowi.
- Puść mnie - powiedziałem wbrew sobie. - Evie, cholera, puść.
- Nie, Louis. Nie pozwolę, żebyś go zabił, nie możesz dłużej tego robić.
- Dlaczego? Mogę wszystko.
- Bo właśnie takiego Louisa nienawidzę, to jego się boję i od niego uciekłam. Jednak gdzieś w tobie jest prawdziwy Louis Tomlinson, którego pokochałam i dla którego chcę walczyć. Właśnie jego dostrzegłam kilka miesięcy temu, kiedy byłam bita i raniona. Skoro dałeś radę pokazać mi swoje dwie osobowości, udowodnij, że umiesz pozbyć się gorszej z nich. Błagam, zrób to. - jej głos drżał, a płuca pracowały zbyt szybko. Wiedziałem, że powstrzymuje płacz.
- Nigdy się nie zmienię, Evie - rozłączyłem jej dłonie, ale dalej stałem tyłem.
- Nie mów tak... - dziewczyna uniosła swoje ręce i zaczęła uderzać nimi w moje plecy - Dlaczego musisz być taki trudny?! Dlaczego nie pozwolisz mi się kochać?!
Chwyciłem jej nadgarstki w żelazny uścisk i przyparłem ją mocno do ściany. Może sprawiałem jej ból, ale nie miało to dla mnie znaczenia.
- Miałem plan. Jebany plan, dzięki któremu dalibyśmy radę stąd uciec. Mogłoby być dobrze - wciągnąłem gwałtownie powietrze - Ale ten sukinsyn namieszał ci w głowie. Kazał ci wybierać, więc ja zrobię to samo. Albo pójdziesz ze mną, albo dam ci spokój. Tym razem naprawdę.
Widziałem walkę, jaka odbywała się w jej oczach. To musiał być dla niej ciężki czas. Teraz ona rozdawała karty, byłem ciekawy, jak to rozegra. Oddychałem ciężko, czekając na werdykt. No, dalej.
Dziewczyna uniosła wzrok i nasze spojrzenia się spotkały. Oblizałem wargi.
- Jaki plan? - zapytała i wszystko było jasne.
Uśmiechnąłem się. Grzeczna dziewczynka.

_____________________
Hej.
Dzisiaj przychodzę z nie najlepszym humorem... otóż wczorajszej nocy lekko się dołowałam i postanowiłam zasmucić się jeszcze bardziej i dokonałam pewnych obliczeń.
Blog obserwuje 231 osób, a średnia ilość komentarzy to 30.
Oznacza to, że w komentarzach udziela się tylko 13%
(bardzo nie lubię matmy, więc macie dowód na to, jak wielki był mój smutek)
Wiem, że nie wszyscy, którzy czytają Uncivil posiadają konto Google (dzięki niemu można obserwować), więc sprawdziłam, ile osób wyświetla rozdział. Średnio jest to 2000 osób. Wzięłam pod uwagi wszelkie przypadki (podwójne wejście, pomyłkę) i uznałam, że rozdział czyta ok. 1000 osób. Wtedy komentujący to zaledwie 3% spośród was.
(nie wiem, może się mylę, bo nie umiem procentów - czyt. w ogóle matematyki)
To.. przykre. Myślę, że dla nikogo nie byłoby problemem napisanie krótkiej notki.
Wiem, że też nie jestem idealna, bo dodaje rozdziały z opóźnieniami, nie są one perfekcyjne i długie, ale jednak je dodaje. Siadam i przez ok 3 godziny piszę rozdział i robię to dla was. Nikt mi za to nie płaci i nigdy bym tego nie oczekiwała. Jedyne czego bym chciała to wasze wsparcie, które dostaje, gdy czytam komentarze.
Może do kogoś to trafi, do innych nie, ale napisałam to od serca i nie wstydzę się tego.
Chciałabym, żeby każda osoba, która przeczyta ten rozdział (nieważne czy teraz, czy za miesiąc lub rok) napisała komentarz. Chciałabym coś sprawdzić.
Z całego serca dziękuje wszystkim tym aniołkom, które są ze mną i dają o tym znać w komentarzach. Zawsze was widzę, zawsze czytam wasze słowa i zawsze mam łzy w oczach, kiedy widzę wasze awatary i myślę, że gdzieś tam jesteście i czytacie moje wypociny.

Gratuluję, jeśli przez to przebrnąłeś.

Zachęcam do tweetowania - #uncivilpl



poniedziałek, 18 sierpnia 2014

More Uncivil - Rozdział 26

Z dedykacją dla Sandry i Asi, które przywróciły mi wiarę w to, co robię.
 
 
"Nie kłamstwo, lecz prawda zabija nadzieję."
 
 
- Ty cholerny gnoju! Ludzie nadstawiają dla ciebie karku, wylewają krew, spiskują, mordują, a ty tak po prostu wsiadasz do helikoptera i lecisz do Nowego Jorku?!
Kolejne krzyki wydobywały się z telefonu leżącego na komodzie, która stała pomiędzy mną, a Louisem. Liam zdecydowanie nie był zadowolony ze zmiany miejsca pobytu, jakiej dokonał Tomlinson. Od kilku minut szczerbił język i obdarowywał nas kolejnymi obelgami, które Louis puszczał mimo uszu. Mnie zaistniała sytuacja przeraziła na tyle, że siedziałam cicho i potulnie, słuchając, jak dwójka przyjaciół wylewa na siebie najgorsze brudy. Powoli zaczynałam żałować, że użyczyłam chłopakowi mojej komórki. Nie sądziłam, że "poinformuje Liama o naszym spotkaniu" skończy się na: "zabije cię, ty dupku!".
- Czy ty musisz dramatyzować? - Louis przyłożył dwa palce do skroni. - Nikt nie wie, że tu jestem.
- Nikt? A co z tym małolatem, który was nakrył?
Tak, Louis zdecydowanie mógł przemilczeć sprawę Adama.
- Dopilnuję, żeby nie puścił pary z ust, znasz moje sposoby. - Mówiąc to spojrzał na mnie i jakiś cień pojawił się na jego twarzy, ale równie szybko zniknął.
Sposoby? Ja również znałam jego sposoby i nie podobały mi się one w żadnym stopniu. Louis obiecał mi, że nie zabije Adama i mam nadzieję, że dotrzyma danego słowa.
- Louis, naprawdę mam dość matkowania. Myślę, że jako duży chłopiec musisz sam wiedzieć, co jest dla ciebie dobre, a co nie. Sam nie wiem, dlaczego ciągle ci pomagam.
Nie dziwię się Liamowi. Robi wszystko, aby utrzymać przyjaciela przy życiu, a on zachowuje się, jakby nic to dla niego nie znaczyło. 
- Wszystko będzie dobrze, prawda, Evie? - jego wzrok zatrzymał się na mojej osobie.
Oblizała nerwowo wargi i ułożyłam dłonie na kolanach. Co ja mam mu powiedzieć? Że mam najgorsze z możliwych obaw? Że za każdym razem, kiedy zamykam oczy, widzę jak zakuwają go w kajdanki? Louis jest poszukiwany przez policję z tylu krajów, że sama nie pamiętam ich nazw! Łowcy nagród  ustalają sobie jego głowę za cel honoru, a mój ojciec nie spocznie, póki nie postawi go przed sądem. Czy to takie dziwne, że po mojej głowie plączą się czarne myśli?
- Ja..-próbowałam coś powiedzieć - myślę, że chwilowo nie musimy się obawiać.
Mina Louisa wyraźnie dała mi do zrozumienia, że nie takiej odpowiedzi potrzebował. Ściągnął brwi i zacisnął szczękę, a koniuszki jego uszu lekko się zaczerwieniły jak zawsze, gdy jest zły.
- Liam, nie zabawię tutaj długo. Przysięgam. - Payne westchnął - Odezwę się.
"Nie zabawię tutaj długo"... czy to oznacza, że nie zostało nam zbyt wiele czasu? Myślę, że powinnam czuć ulgę, że ponownie zniknie z mojego życia, więc czemu tak nie jest? Ja naprawdę za nim tęskniłam i myśl o kolejnej rozłące zaciskała mój żołądek w bardzo duży supeł.
Louis położył mój telefon na łóżku i usiadł tuż obok. Nagła bliskość przyprawiła mnie o rumieńce.
- Włosy ci urosły - powiedział nagle i chwycił jedno pasmo w palce - i chyba zmieniłaś kolor.
- Rozjaśniłam końcówki. - nie chciałam mu mówić, że zrobiłam to, aby nie być aż tak rozpoznawalna. W ogóle nie chciałam poruszać tematu porwania.
- Podoba mi się.
Jego dłoń zsunęła się na kark, ramiona, a następnie obojczyk. Przygryzłam wargę, tłumiąc jęk, który był oznaką przyjemności, jaką sprawiał mi sam dotyk jego rąk. Pragnęłam poczuć jeszcze raz jego szorstką skórę ocierającą się o moje ciało.
- Pocałuj mnie. - powiedziałam zanim się powstrzymałam i już po chwili miałam ochotę się spoliczkować.
"Pocałuj mnie"? Głupia, Evie.
Kiedy jego wargi zetknęły się z moimi, zaparło mi dech w piersiach. Smakował kawą i lukrem, moje ulubione połączenie. Odwzajemniłam pocałunek, obejmując go za ramiona i przyciągając bliżej. Był taki delikatny, zupełnie jakby się kontrolował. Czułam, jak serce znów bije szybciej, gdy Louis także mnie objął.
- Zmieniłaś się - odsunął się, a ja w myślach błagałam, żeby tego nie robił.
- Już to mówiłeś.
- Nie chodzi mi o włosy, tylko o całą ciebie - lekki uśmiech wykrzywił jego twarz. - Zmieniłaś się - powtórzył.
Również się uśmiechnęłam, bo tak naprawdę nie wiedziałam, jak na to odpowiedzieć. Zmieniłam się, to fakt. Ale warto wspomnieć, dlaczego do tego doszło. Musiałam dorosnąć i uporać się ze wszystkimi zmianami w moim życiu. Nie łatwo było pozbyć się wspomnień, zwłaszcza tych złych, dlatego zamiast je kasować, sprawiłam, by nie przynosiły one ze sobą bólu, uodporniłam się.
Nagle zza drzwi dobiegł skrzyp, zupełnie jakby ktoś chodził w te i z powrotem po korytarzu. Louis zmarszczył czoło, wstał i wyciągnął z kieszeni pistolet, na którego widok przełknęłam głośno ślinę. Zdecydowanie nie lubiłam broni, nie chciałam mieć z nią do czynienia.
- Zostań - powiedział szeptem.
Bezszelestnie zbliżył się do drzwi, a ja pomyślałam, że naprawdę jest dobry w swoim fachu. Równie cicho je otworzył i rozejrzał się po korytarzu. Zajęło mu to kilka sekund.
- Pusto - stwierdził, wracając w moją stronę.
- To pewnie dziewczyna z pokoju obok.
- Nie, to był ten cały Artur, który rości sobie do ciebie prawa.
- On ma na imię Adam - wyszeptałam głosem, który przesycony był jadem.
- A niech ma nawet Matka Teresa, liczy się, aby znał swoje miejsce - schował spluwę pod kurtką.
Wolałam nie prowokować kolejnej kłótni, ale nie potrafiłam utrzymać języka za zębami. Wstałam i podeszłam się do niego, tak blisko, że czułam nasze mieszające się oddechy.
- A gdzie twoim zdaniem jest jego miejsce?
Nie sądziłam, że to możliwe, ale jeszcze bardziej zbliżył swoją twarz do mojej, dzięki czemu mógł zobaczyć każdy pieg w okolicy mojego nosa.
- Obawiam się, że na dnie Hudson*.
Obrazy martwego Adama wyławianego z rzeki przeleciały po mojej głowie, pozostawiając za sobą krwawe ślady. Nie. Zdecydowanie nie mogłam do tego dopuścić.
-Obiecałeś, że go nie skrzywdzisz - mój oskarżycielski ton miał trafić go prosto w serce, ale chyba źle wymierzyłam cios.
- Obiecałem, że nie wsadzę mu kulki w łeb, skarbie - zaśmiał się - i możesz mieć pewność, że tego nie zrobię.
Zmarszczyłam nos, myśląc, że rozmawiam z najpodlejszym człowiekiem świata. Cholernie denerwowały mnie jego pogróżki.
- Zaraz będzie świtać. - Zerknął na zegarek. - Muszę iść.
Nie, nie, zostań, proszę.
- Jak stąd wyjdziesz? - Zapytałam, chociaż znałam odpowiedź. On zawsze wchodzi i wychodzi oknem. Jak pieprzony spiderman.
Podszedł do okno i chwycił za jego framugę, ale zatrzymał się i nie patrząc w moją stronę, powiedział:
- Mam nadzieję, że nie masz planów na wieczór, bo chciałbym wpaść.
Mówił tak, jakbym miała jakiś wybór.
Wstałam i w kilku krokach zmniejszyłam dzielącą nas odległość. Naprawdę nie chciałam, żeby wychodził, dopiero go odzyskałam.
- Louis...
Obrócił się i pocałował mnie swoimi pełnymi ustami, a ja znów zapomniałam o czym przed chwilą myślałam. Moje kolana miękły i prawie się uginały, dlatego wzięłam jego twarz w dłonie, aby chociaż trochę opanować drżenie całego ciała.
- Dobranoc, studentko.
Zostawszy sama, rzuciłam się na łóżko, wdychając cicho. Nie wierzyłam, że zaledwie kilka godzin temu moje życie było normalne, a Louis Tomlinson zepsuł to jednym pocałunkiem, który zgniótł nową, silną Evie i zastąpił ją jej poprzedniczką - rozdartą i podatną na jego dotyk.
 

 ~Louis~
 
Pistolet uwierał mnie w żebra, kiedy schodziłem w dół budynku. Drogę oświetlały mi latarnie i słońce, które powoli wychodziło zza widnokręgu. Musiałem się pospieszyć, żeby zdążyć dotrzeć do mojej kryjówki, nim na ulicach pojawi się więcej ludzi. Czując, że jestem już blisko ziemi, zgiąłem nogi w kolanach i zeskoczyłem. Kropelki rosy osiadły na moich butach, gdy przemierzałem przez szkolny budynek. Ciągle nie wierzyłem, że Evie zdecydowała się iść na studia. Przecież będąc ze mną, nie będzie jej niczego brakować, spełnię każdą jej zachciankę. Kobiety.
Szybko przemierzyłem kilka uliczek i znalazłem się w dzielnicy, od której ludzie trzymali się z daleka. O budynki opierały się skąpo ubrane dziewczyny, próbując chwycić mnie za materiał kurtki. Nie reagowałem na ich komplementy i lekko odpychałem je łokciami, próbując dać im do zrozumienia, że nie interesują mnie ich atrybuty. W powietrzu unosił się dym i smród papierosów wymieszany z wymiocinami. Z całego serca nienawidziłem ludzi, którzy kupowali mój towar. Pieprzone wraki człowieka, których ulubionym zajęciem jest staczanie się na dno i zaśmiecanie tego świata. Gdyby zależało to ode mnie, trzymałbym ich w klatkach, ale byłoby to jednoznaczne z utratą zysków. Skrzywiłem się, gdy uliczka zrobiła się bardziej zatłoczona. Kilka mężczyzn wskazywało na mnie palcem, szeptając między sobą, ale wątpię, aby mnie rozpoznali. Inni leżeli nieprzytomni lub zalani, ciężko to było rozróżnić. Ominąłem wszystkich i zbliżyłem się do większej grupki, która zajmowała sam koniec zaułku. Śmiali się głośno i zaciągali skrętami, zupełnie jakby nie istniało prawo i policja. Chwyciłem dwóch łysych i wytatuowanych facetów i odepchnąłem ich, stawiając krok na środek kręgu. Wszystkie spojrzenia skierowały się w moją stronę.
- Wyglądasz jak król dziwek, Steve - stwierdziłem, na co tłum wydał ciche pomruki.
Steve zakaszlał gwałtownie, a z jego ust ulotnił się dym. To wspaniałe obserwować, jak ludzie duszą się ze strachu przed tobą.
- Louis! Słyszałem, że spieprzyłeś, ale nigdy nie pomyślałbym, że trafisz do Nowego Jorku.
- Jestem tu przejazdem - powiedziałem obojętnym tonem i kiwnąłem głową w stronę drzwi.
Przydupas zrozumiał o czym myślę i ruszyliśmy w stronę jakiegoś budynku, mijając po drodze kilka obściskujących się par.
- Widzę, że dobrze się urządziłeś.
- Jakoś tak wyszło...
- No co ty, jesteś tutaj bohaterem - kopnąłem krzesło, które stało mi na drodze. - Zastanawiam się tylko skąd wziąłeś towar.
Steve przełknął ślinę i starł krople potu, które zebrały mu się nad górną wargą.
- Louis.. - wyciągnął przed siebie dłonie w obronnym geście. Wyglądał tak żałośnie, że prawie zrobiło mi się go żal. Prawie.
- Tak sądziłem, że kiedy ja trafiłem za kraty, ty odważyłeś się mnie okraść, - drżałem ze złości, czułem, że pulsują mi wszystkie żyły - wystawiłeś swoich kolegów, a co najważniejsze  m n i e.
Powoli przesuwałem się w jego kierunku, aż w końcu jego plecy zderzył się z brudną i osmoloną ścianą.
- Zawiodłem się na tobie, Stevie - wyszeptałem mu do ucha. - Musisz odpokutować za swoje grzechy.
Nim zdążył zareagować, wyciągnąłem swój pistolet i przyłożyłem mu go do głowy. Chłopak zaniósł się szlochem, a ja straciłem swój cały szacunek.
- Żegnaj, kolego.
Pociągnąłem za spust, po pomieszczeniu rozniósł się potężny huk. Prostytutki krzyknęły i upadły na ziemie, a ich adoratorzy odsunęli się od drzwi. Jak najdalej ode mnie. Poprawiłem materiał kurtki i ruszyłem ku wyjściu, przy którym zebrał się niezły tłumek. Strach unosił się w powietrzu, ale nie przejmowałem się tymi wszystkimi śmieciami. Ważne, że załatwiłem swoje interesy. Tak postępuje Louis Tomlinson.
 
_____________________
Hej :))
Ten rozdział jest kompletnie niedopracowany, bo nie miałam na niego pomysłu.
Przepraszam za jakiekolwiek błędy, ale mistrzem interpunkcji nie jestem i musicie mi to wybaczyć! :)
Kocham was xxx